Windows 11 potrafi doprowadzić do szału – moje doświadczenia

 

  

Windows 11… kiedy o nim myślę, nie przychodzi mi na myśl nowoczesny system operacyjny, tylko prawdziwy test cierpliwości. System, który miał być eleganckim, stabilnym następcą Windows 10, w moim przypadku od pierwszego dnia stał się źródłem frustracji, chaosu i codziennych niespodzianek, których absolutnie się nie spodziewałem. Codzienne włączanie komputera to dla mnie nie rutyna, tylko mała przygoda – a czasami wręcz horror w wersji cyfrowej. Migający ekran, samoczynnie odłączające się słuchawki, bluescreeny pojawiające się w najbardziej newralgicznych momentach pracy – to tylko początek listy absurdów, z którymi muszę się zmagać.

Niektórzy mogą pomyśleć: „Przesadzasz, to tylko kilka błędów, które przy aktualizacji się zdarzają”. Ale prawda jest taka, że Windows 11 wprowadza codzienną nieprzewidywalność – nie są to pojedyncze incydenty, to cały zestaw drobnych katastrof, które sumują się w ciągu dnia w gigantyczną frustrację. System, który powinien ułatwiać życie, w moim przypadku testuje cierpliwość i kreatywność w rozwiązywaniu problemów. Każda aktualizacja to jak otwarcie pudełka-niespodzianki, w którym oprócz nowych funkcji znajduję… nowe problemy, których wcześniej nie znałem.

Co więcej, Windows 11 jest jak kapryśny współlokator – działa w sposób kompletnie nieprzewidywalny. Czasami odcina mnie od internetu bez powodu, innym razem ignoruje słuchawki czy mikrofon, a jeszcze innym postanawia, że RAM żyje własnym życiem i nagle znika przy najbardziej potrzebnym obciążeniu. Nawet przy najnowszym sprzęcie i szybkim łączu światłowodowym czuję się czasami, jakbym próbował pisać artykuł podczas sztormu – walcząc o każdy akapit, każdy klik, bo system w każdej chwili może mnie zaskoczyć.

Nie chodzi tylko o funkcjonalność. Windows 11 zmienia codzienną pracę w grę w rosyjską ruletkę – z tym, że zamiast rewolweru mamy Windows Update, a stawką jest spokój, czas i nerwy. Każda obietnica poprawy stabilności czy „lepszego doświadczenia użytkownika” to zapowiedź drobnej nadziei, która często kończy się większym chaosem niż wcześniej. To nie jest tylko kwestia technologii – to doświadczenie emocjonalne, które uczy cierpliwości, kompromisu i zarządzania frustracją w praktyce.

W tym artykule chcę podzielić się swoimi doświadczeniami z Windows 11. Nie tylko po to, by narzekać, ale by pokazać, jak wygląda codzienne użytkowanie systemu od strony zwykłego człowieka. Opowiem o wszystkich irytujących drobiazgach, absurdach, które wydają się nie do naprawienia, i o tym, jak próbuję sobie z nimi radzić. Bo jeśli kiedykolwiek myśleliście, że frustracja przy komputerze to przesada – po lekturze tego tekstu przekonacie się, że Windows 11 potrafi naprawdę doprowadzić do szału, nawet najbardziej wyrozumiałego użytkownika.

 

 

 

Windows 11 w codziennej praktyce

Windows 11 to nie tylko migający ekran i bluescreeny – to cała paleta drobnych, irytujących sytuacji, które kumulują się w ciągu dnia i sprawiają, że system przestaje być narzędziem, a staje się przeszkodą. Zacznijmy od podstaw – dźwięku. Audio w Windows 11 to koszmar, który potrafi trwać miesiącami. Pamiętam, jak przez kilka tygodni próbowałem zrozumieć, dlaczego system odłączał mi słuchawki i głośniki w najbardziej absurdalnych momentach. Czasem wystarczyło, że zamknąłem aplikację, która w teorii nie miała nic wspólnego z dźwiękiem – i nagle Windows uznawał, że słuchawki przestały istnieć. Bluetooth działa jak kapryśny kot – może połączyć się, może nie, a jeśli się połączy, to może zniknąć po pięciu minutach. Kabel? O tak, kabel też nie gwarantuje stabilności. Windows 11 potrafi stwierdzić, że urządzenie audio istnieje… ale dziś nie chce grać.

Kolejny absurd: wydajność RAM-u. Niby wszystko działa, niby komputer jest szybki, ale nagle w trakcie pracy system postanawia, że pamięć operacyjna nie będzie dostępna w pełni. Procesy zamykają się bez powodu, gry spowalniają, aplikacje wczytują się dłużej, a ja patrzę na liczby w menedżerze zadań, które nagle maleją jak balon, z którego uchodzi powietrze. I nikt, absolutnie nikt, nie jest w stanie wytłumaczyć, dlaczego RAM nagle „znika”.

Nie można też zapomnieć o migającym obrazie i losowym czernieniu ekranu. To doświadczenie psychologiczne – patrzysz na monitor, a on decyduje się zmienić twój świat w stroboskopową dyskotekę, nie pytając o zgodę. Czasem pomaga restart, czasem nie – bo Windows 11 wciąż ma własny harmonogram i kaprysy. Nie wiesz, czy przy kolejnym uruchomieniu ekran będzie stabilny, czy znów zaskoczy Cię czernią lub migotaniem.

 

Internet i połączenia sieciowe to kolejny przykład frustracji. Mimo że korzystam ze światłowodu, system odcina mnie od sieci bez wyraźnego powodu. Restart nie pomaga, a jedynym rozwiązaniem bywa podłączenie laptopa do zasilania i czekanie, aż system „przyzwyczai się” do połączenia. W takich momentach człowiek czuje się jak więzień własnego komputera – izolowany, bez dostępu do świata, pracy i internetu, zmuszony do detoksu, którego nie planował.

Nie można też pominąć problematycznych aktualizacji. Każda obiecuje stabilność, poprawki bezpieczeństwa i nowe funkcje, a kończy się zwykle pojawieniem nowych problemów. To jak zaproszenie gościa, który ma posprzątać mieszkanie, a w efekcie przewraca wszystko do góry nogami. Po aktualizacji czasem działają niektóre rzeczy, które wcześniej nie działały, ale pojawiają się nowe błędy, które wcześniej nie istniały. Bluescreeny, migotanie, audio odmawiające posłuszeństwa – wszystko wraca, jakby Microsoft bawił się w „odmienne wersje rzeczywistości” dla każdego użytkownika.

 




 

 

Gry, praca i codzienne korzystanie

Jeśli myślicie, że problemy ograniczają się tylko do pracy biurowej – nie. Gry w Windows 11 to osobny dramat. Wydajność spada w magiczny sposób – dzień wcześniej wszystko działało idealnie, dzień później nagle spadki fps, przycinanie i zacinanie. System sam decyduje, które procesy w danej chwili są ważne, a które można „zagłodzić”. To jak prowadzenie auta, które czasem nagle przestaje reagować na pedał gazu, choć silnik teoretycznie działa.

W codziennym użytkowaniu Windows 11 to także walka z rozwojem menu Start i nowych funkcji. Widgety, animacje i kolorowe elementy interfejsu mogą wyglądać ładnie, ale nie dodają wartości, jeśli podstawowe funkcje zawiodą. Czasem czuję, że Microsoft bardziej stawia na estetykę niż na stabilność. To trochę jak kupowanie luksusowego samochodu z błyszczącym lakierem, który pięknie wygląda, ale w środku co chwilę gaśnie silnik.

 

Wnioski z codziennej walki

Windows 11 nauczył mnie selekcjonowania problemów. Każdy dzień to wybór: co jest dziś mniej drażniące? Migający ekran, niedziałające słuchawki, spadki RAM-u, odcinanie internetu? System wymusza kompromisy, których nikt nie powinien akceptować. Ale przy braku realnej alternatywy – macOS wymaga całego ekosystemu Apple, Linux zbyt często wymaga godzin spędzonych na konfiguracji – pozostaje adaptacja i cierpliwość.

Mój Windows 11 to codzienna lekcja wytrwałości. Uczy mnie, że nawet najlepsze technologie potrafią frustrować, że stabilność systemu nie jest czymś oczywistym i że cierpliwość użytkownika ma granice. To doświadczenie, które zmienia postrzeganie komputera – z narzędzia pracy w codzienne wyzwanie psychiczne.

 

 

 

Po latach korzystania z komputerów i różnych systemów operacyjnych mogę śmiało powiedzieć jedno: Windows 11 nie jest zwykłym narzędziem pracy – to doświadczenie psychologiczne. Każde uruchomienie komputera staje się testem cierpliwości, a każda aktualizacja – rosyjską ruletką w cyfrowym świecie. System, który miał ułatwiać życie, stał się codziennym wyzwaniem, a jego kaprysy uczą mnie, że technologia, która obiecuje stabilność i prostotę, może być równie nieprzewidywalna jak pogoda w marcu.

Windows 11 przypomina, że niezależnie od tego, jak szybki masz procesor, ile pamięci RAM, ani jak szybki internet, zawsze znajdzie sposób, aby Cię zaskoczyć. Migający ekran, audio, które odmawia współpracy, niespodziewane spadki wydajności czy odcinanie internetu – wszystko to staje się codziennością, której nie da się przewidzieć ani zaplanować. I chociaż czasami czuję, że system robi to celowo, by sprawdzić moją cierpliwość, w rzeczywistości to po prostu efekt chaotycznych aktualizacji i niedopracowanych funkcji, które nie powinny mieć miejsca w systemie operacyjnym XXI wieku.

Najbardziej jednak Windows 11 uczy kompromisu. Uczy, że czasem musisz wybrać mniejsze zło: czy wolisz niedziałający mikrofon, czy migający ekran? Czy akceptujesz chwilowe spadki wydajności w grach, czy wolisz cierpliwie czekać, aż aktualizacja coś naprawi? To nie są decyzje techniczne – to decyzje emocjonalne. System zmusza Cię do ciągłego balansowania między frustracją a koniecznością działania.

Nie chcę, żeby ten felieton brzmiał jak wyłącznie narzekanie. Windows 11 ma swoje zalety – nowy interfejs, menu Start, integrację z Microsoft Teams, wizualne usprawnienia i widgety. Jednak w mojej codziennej pracy wszystkie te funkcje bledną przy codziennych problemach, które zamiast znikać po kolejnych aktualizacjach, pojawiają się w nowych, nieprzewidzianych formach. To trochę jak gotowanie w kuchni pełnej pięknych, nowych narzędzi – jeśli podstawowe garnki są dziurawe, żadna nowa patelnia nie uratuje posiłku.

Mimo wszystko nie porzucam Windows 11. Alternatywy są albo kosztowne, albo zbyt skomplikowane. macOS wymaga ekosystemu Apple, a Linux wymaga cierpliwości i wiedzy, której przeciętny użytkownik nie ma. Pozostaje więc adaptacja i wytrwałość – nauka życia z systemem, który równocześnie fascynuje i irytuje.

Na koniec chciałbym zostawić jedno przesłanie: Windows 11 to lekcja cierpliwości, kompromisu i zarządzania frustracją w praktyce. To doświadczenie, które uczy pokory wobec technologii i przypomina, że najlepszy system operacyjny to taki, którego prawie nie zauważasz – który po prostu działa i nie przeszkadza. Windows 11 jest daleki od tego ideału, ale daje szansę zrozumienia, jak wiele pracy, cierpliwości i kreatywności wymaga codzienne korzystanie z technologii w XXI wieku.

Jeżeli kiedykolwiek myśleliście, że Wasze problemy z komputerem są tylko Waszą winą – Windows 11 udowodni Wam, że czasami to system decyduje, kiedy i jak chce współpracować. A mimo wszystkich frustracji, nie mogę przestać korzystać z komputera – bo choć Windows 11 potrafi doprowadzić do szału, to jednocześnie pozwala docenić każdy moment, w którym wszystko działa tak, jak powinno.

 

 

WTF MICROSOFT??

1 komentarz:

  1. Używam komputera w bardzo tradycyjny sposób - poczta, kilka stabilnych stron internetowych, blogi, youtube i właściwie nie mogę narzekać.
    Inna rzecz, że 3 lata temu przerzuciłem się z WIndows na Mac-a.
    Powód - do 2022 roku korzystałem z Windows 10 i z Linuxa - ten podobał mi się najbardziej.
    Zmiana na Windows 11 zbiegła się z konfliktem z systemem antywirusowym Norton. Otóż Norton. zrobił się agresywny w oferowaniu swoich usług. Co kilka tygodni dowiadywałem się, że standardowa subskrypcja praktycznie niewiele daje, dostawałem długą listę koniecznych dodatków, każdy dodatkowo płatny. Postanowiłem dyskretnie wycofać się z Nortona, zamiast oficjalnie rezygnować postanowiłem poczekać parę miesięcy bo wtedy wygasała moja karta kredytowa. Półtora miesiąca później wygasała subskrypcja Nortona czyli nie będą mogli jej automatycznie przedłużyć.
    I tutaj Norton mi zaimponował - wyczuli moje intencje i automatycznie przedłużyli subskrypcję 6 tygodni przed terminem.
    Ta zniewaga krwi wymaga - oficjalnie zrezygnowałem z ich usług, zdezinstalowałem Nortona i od tego czasu praktycznie nie mogę uruchomić komputera - po włączeniu czekam 3-4 minuty zanim pojawi się ekran do zalogowania się a po dalszych 5-8 minutach pojawia się o i nie) okno z ikonami, ale prawie żadna z nich nie działa.
    Na szczęście syn dał mi starego Mac-a i obecnie z niego korzystam. Korci mnie żeby na starym laptopie wyrzucić Windows i zainstalować Unixa, ale chyba jestem już na to za leniwy.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Andrzej Włodarczyk , Blogger