Ten miesiąc jest dla mnie jak zimny prysznic o trzeciej nad ranem — taki, który odbiera dech i zostawia człowieka z pytaniem: „Co ja właściwie zrobiłem, że zasłużyłem na to wszystko?”. Mój świat rozsypał się na kawałki. Wpadłem w depresję tak głęboką, że czasem nie chce mi się wstać z łóżka. Nie dlatego, że jestem leniwy, wygodny, że „mi się nie chce” — ale dlatego, że ciągłe poczucie bycia tym złym, tym najgorszym, czarną owcą rodziny przygniata mnie bardziej niż jakikolwiek życiowy ciężar.
A przecież to nie jest historia o kimś, kto ucieka od odpowiedzialności. To historia o mnie — o człowieku, który od lat opiekuje się swoją 88-letnią babcią. Mieszkamy razem, żyjemy razem, ja pomagam jej w wszystkim, co tylko mogę. Zakupy, sprzątanie, wizyty u lekarza, podawanie leków, wody, pilnowanie, by niczego jej nie zabrakło. To nie jest „przysługa” raz w tygodniu. To codzienność. To życie, które wspieram jak tylko potrafię.
I mimo tego, słyszę, że jestem zły. Że kłamię. Że jestem niewdzięczny, nieodpowiedzialny, nieogarnięty. Że źle się zachowuję, bo mam czelność… żyć. Bo mam czterdzieści lat i czasem chcę wyjść z domu na spacer. Albo pojechać na krótką wycieczkę, odetchnąć. Spotkać się z kimś — z dziewczyną, znajomymi, zwyczajnie pobyć człowiekiem. To podobno skandal. Niewyobrażalne.
Bo według „najbliższej rodziny” — a właściwie dwóch osób, córki babci i jej męża — moim obowiązkiem jest siedzieć w domu jak stary dziadek, który nie ma już własnego życia. Jak służący. Jak ktoś, kto nie ma prawa do odpoczynku, chwili wytchnienia, oddechu.
A gdy babcia nie odbierze telefonu? Gdy nie ma aparatów słuchowych i nic nie słyszy? Gdy jestem w toalecie, pod prysznicem, wyrzucam śmieci albo wyszedłem na dwadzieścia minut, żeby zebrać myśli? Zgadnijcie, do kogo są pretensje. Oczywiście — do mnie. Bo przecież to zawsze musi być moja wina.
Tylko że w tym wszystkim nikt nie zadał mi jednego, prostego, ludzkiego pytania: „A ty? Jak się trzymasz? Jak ty się czujesz?”
Nikt nie zapytał, czy daję radę. Czy potrzebuję pomocy. Czy w ogóle jestem jeszcze w stanie dźwigać to wszystko psychicznie. Wszyscy widzą obowiązek. Wszyscy widzą wygodę, którą podobno mam. A nie widzą człowieka, który czasem już nie ma siły.
Prawda jest taka, że mam dość. Tak bardzo, że czasem myślę o tym, żeby się spakować i wyjechać w cholerę — zniknąć tak daleko, by nikt mnie nie znalazł. I zastanawiam się, co wtedy by się stało. Czy ktoś by zrozumiał, ile tak naprawdę robiłem? Czy nagle okazałoby się, że jednak nie jestem tym złym?
Dlatego dziś zadaję jedno pytanie — proste, ale bolesne:
Czy naprawdę mam być robotem bez emocji, bez prawa do życia, tylko dlatego, że pomagam babci? Czy może jednak… mam prawo do szacunku, do odpoczynku i do normalności?
Kiedy człowiek przez lata żyje w poczuciu obowiązku, w naturalnym odruchu pomagania drugiemu, zaczyna wierzyć, że to jest po prostu część jego tożsamości. W moim przypadku opieka nad babcią stała się czymś tak oczywistym, jak oddychanie. Wstawałem rano i pierwszą myślą było: „Czy babcia wstała? Czy dobrze spała? Czy nie potrzebuje pomocy?”. Zakupy, lekarz, sprzątanie, pilnowanie leków — rytuał powtarzany codziennie, bez wielkich słów i fanfar, bo przecież „rodzina tak robi”.
Ale z czasem zaczął pojawiać się we mnie cichy szept: „A ja? Gdzie w tym wszystkim jestem ja?”.
Bywały dni, kiedy po prostu chciałem iść na spacer. Tak zwyczajny, prosto ludzki spacer, żeby przewietrzyć głowę, przestać myśleć o tym, co muszę, a na chwilę poczuć, czego chcę. Chciałem wyjść, spotkać się z kimś, pogadać, poczuć, że jestem częścią świata, a nie więźniem czterech ścian.
Ale za każdym razem, gdy pozwalałem sobie na odrobinę normalności, pojawiały się pretensje. Zaraz słyszałem, że jestem nieodpowiedzialny, że „zostawiam babcię”, że „młodemu się w głowie przewraca”.
Nikt nie widział, że ja nie uciekam. Ja tylko próbowałem oddychać.
Najgorsze były te momenty, gdy telefon dzwonił, a babcia nie odbierała. Bo czasem nie słyszała — bez aparatów do uszu świat dla niej cichnie jakby ktoś nagle zakręcił gałkę głośności. A czasem byłem w toalecie, czasem pod prysznicem, czasem wynosiłem śmieci, robiłem pranie, gotowałem. To zwyczajne sytuacje, normalne dla każdego. Ale gdy u nas tak się działo — pretensje spadały tylko na mnie.
Jakbym miał obowiązek być dostępny zawsze. Jakbym miał siedzieć obok telefonu 24 godziny na dobę, bez możliwości ruszenia się choćby na metr.
I tak powoli zacząłem wierzyć, że naprawdę jestem „tym złym”. Że może faktycznie „nic nie robię”. Że może powinienem po prostu zamknąć się w tej roli i przestać próbować żyć.
Bo kiedy bliska rodzina nie widzi twojego wysiłku, nie docenia tego, że wkładasz w opiekę nad seniorem całe serce i czas, to w końcu zaczynasz czuć, że cokolwiek zrobisz — i tak będzie źle.
Najbardziej boli nie to, że muszę być silny. Tylko to, że nikt nawet nie dostrzega, ile tej siły kosztuje mnie każdy dzień.
Łzy pojawiają się po cichu — w nocy, gdy babcia śpi. To wtedy przychodzi przytłoczenie, ta fala myśli, od której głowa pękała, a serce boli jak przy skurczu. Myśli o tym, że może powinienem zniknąć, wyjechać, odciąć się od wszystkiego i wszystkich. Nie dlatego, że nie chcę pomagać. Ale dlatego, że mam dość bycia traktowanym jak robot pozbawiony potrzeb, uczuć i prawa do życia.
Człowiek może udźwignąć dużo — ale nie udźwignie braku szacunku.
A ja ten brak czuję codziennie. W słowach. W tonie głosu. W spojrzeniach. W pretensjach o rzeczy, na które nie mam wpływu. W ocenach, wydawanych bez chwili zastanowienia.
I właśnie to mnie złamało. Nie opieka. Nie obowiązki.
Tylko poczucie, że w oczach najbliższych jestem kimś gorszym — kimś, kto nie zasługuje nawet na zwykłe pytanie: „A ty, jak się czujesz?”.
Bo prawda jest taka, że nikt z nich nie wie, jak wygląda nasza codzienność. Nie widzą radości babci, gdy razem robimy zakupy. Nie widzą moich lęków, kiedy gorzej się czuje. Nie widzą nocy, kiedy czuwam, bo boję się, że jej coś będzie.
Widzą tylko to, co wygodnie jest im zobaczyć:
fragment, który pasuje do ich narracji.
A reszta? Reszta — mój wysiłek, moje emocje, moje zmęczenie — jest niewidzialna.
I może dlatego dziś zadaję sobie pytanie, które boli jak rana po ostrym przedmiocie: Czy ja naprawdę jestem tym złym?
Bo jeśli tak, to dlaczego to ja zostałem? Dlaczego to ja pomagam? Dlaczego to ja jestem przy babci każdego dnia?
I czy naprawdę normalne jest oczekiwać, że człowiek po czterdziestce ma zrezygnować z całego życia — tylko po to, żeby „rodzina” była zadowolona?
Pisząc te słowa, czuję jednocześnie ulgę i ciężar. Ulga, bo w końcu mogę wyrazić to, co noszę w sobie od miesięcy, może lat — ten gniew, frustrację, bezradność i smutek. Ciężar, bo wiem, że to, co czuję, nie zmieni się natychmiast. Ale mimo wszystko muszę to powiedzieć głośno: nie jestem złym człowiekiem, nie jestem czarną owcą, nie jestem robotem ani kimś, kto ma całe życie poświęcić tylko na służbę innym.
Opieka nad babcią to akt miłości, a nie kara. To odpowiedzialność, której nie unikam, ale która nie powinna mnie więzić. Każdy człowiek — nawet ten, kto poświęca większość dnia innym — ma prawo do własnego życia, własnych marzeń, własnych oddechów świeżym powietrzem. Mam prawo iść na spacer, zobaczyć znajomych, cieszyć się drobnymi przyjemnościami. Nie odbiera to niczego babci, nie umniejsza mojej troski o nią.
Najbardziej boli to, że często najbliższa rodzina nie widzi całego obrazu. Widzą tylko fragmenty. Interpretują je w sposób wygodny dla siebie, wstawiają etykiety: „leniwiec”, „ten zły”, „czarna owca”. Nie pytają, nie słuchają, nie próbują zrozumieć. A ja — człowiek, który robi wszystko, co w jego mocy, by pomóc — zostaję skazany na milczenie i poczucie winy.
Ale dziś chcę to zmienić. Dziś chcę powiedzieć sobie i światu: mam prawo być sobą, mam prawo do swoich emocji, mam prawo do życia. Bo nikt, nawet najbliższa rodzina, nie ma prawa odbierać mi człowieczeństwa.
Jeśli jesteś w podobnej sytuacji — pamiętaj, że nie jesteś sam. Nie jesteś złym człowiekiem tylko dlatego, że chcesz oddechu, spokoju, chwili dla siebie. Twoja troska o innych nie powinna zjadać całego Twojego życia. Warto stawiać granice, nawet jeśli wydaje się to trudne, nawet jeśli inni nie rozumieją. To nie egoizm — to samoświadomość i troska o własne zdrowie psychiczne i fizyczne.
Czasem trzeba odważyć się na jedno proste pytanie: „A ja? Jak się czuję? Czy dbam o siebie tak samo, jak dbam o innych?”. Bo jeśli tego nie zrobimy, zaczniemy znikać w cieniu własnych poświęceń. I wtedy nikt nie zauważy, że znikamy.
Dlatego dziś decyduję: będę żył, mimo pretensji, mimo ocen, mimo tych wszystkich etykiet. Będę żył tak, jak człowiek, który kocha, opiekuje się, ale też chce oddychać, śmiać się i istnieć w pełni. Bo w końcu nie chodzi o to, by być idealnym w oczach innych, lecz by być wiernym sobie.
I jeśli ktoś teraz powie: „ale powinieneś…” — odpowiem sobie w myślach: tak, jestem tu dla babci, ale też jestem tu dla siebie. I nikt nie zabierze mi tej prawdy.
Bo prawdziwa siła nie polega na tym, by być niewidzialnym robotem, który nigdy nie odpocznie. Prawdziwa siła to umiejętność kochania, pomagania i jednoczesnego zachowania własnej godności i człowieczeństwa.
I właśnie na tym chcę zakończyć — z nadzieją, że każdy, kto czyta te słowa, zrozumie, że pomaganie innym nie może oznaczać zaniedbania samego siebie. Bo jeśli my się zgubimy, jeśli zapomnimy o sobie, nikt nas nie ocali.
Ja dziś wybieram siebie. Właśnie teraz.








Żebyś wiedział jak bardzo Ciebie rozumię. Mam pod opieka dwoje ponad 80-letnich chorych rodziców. Gdy jestem w domu a nie w pracy ciągle słyszę jaka to jestem niewdzięczna, nie szanuję starszych. Ciągle mało i mało opieki, pomocy... Czuję się dokładnie jak Ty. Mimo gotowania, sprzątanie w miarę możliwości chodzenia z nimi do lekarzy ciągle źle a do tego dochodzą obelgi i wypominanie ile im zawdzięczam . Mam czuć się winna gdy gdzieś pójdę czy pojadę. Nie jesteś złym człowiekiem. Nie daj sobie tego wmówić.Na pewno przyjdzie czas że będzie lepiej i życzę Tobie wytrwałości:-).
OdpowiedzUsuńOpieka nad starszymi, chorymi rodzicami to nie jest tylko „obowiązek” czy „naturalna kolej rzeczy”, ale ogromne obciążenie psychiczne, które potrafi powoli człowieka wyczerpać. Zwłaszcza wtedy, gdy zamiast wdzięczności czy choćby zrozumienia pojawiają się pretensje, poczucie winy i ciągłe podważanie tego, co się robi.
UsuńBardzo poruszyły mnie Twoje słowa. Widać, ile serca i siły wkładasz w opiekę nad babcią — i jak mało wsparcia dostajesz w zamian. To, co robisz, to ogromne poświęcenie, a nie powód do krytyki. Masz pełne prawo do odpoczynku, życia poza domem i dbania o siebie. Nie jesteś „tym złym” — jesteś człowiekiem, który dźwiga więcej, niż ktokolwiek widzi. Trzymaj się, proszę.
OdpowiedzUsuńOpieka nad bliską osobą to nie tylko codzienne obowiązki, ale też ciągłe zmaganie się z poczuciem, że i tak robi się za mało. Najtrudniejsze nie bywa zmęczenie fizyczne, tylko samotność w tym wszystkim i brak zwykłego „widzę, co robisz”.
UsuńCzytając, ma się wrażenie, że ta odpowiedzialność wzięła się nie z wyboru, ale z konieczności — i że nikt nie zapytał, ile to kosztuje. A kosztuje bardzo dużo: spokój, zdrowie, czas, którego już nie da się odzyskać. Smutne jest to, jak łatwo z zewnątrz ocenia się czyjeś zaangażowanie, nie mając pojęcia, jak wygląda każdy dzień i noc.
To ważne, że wybrzmiewa tu myśl, że opiekun też jest człowiekiem, a nie funkcją. Że ma prawo być zmęczony, mieć gorsze dni i potrzebować oddechu.
Niestety ludzie, nawet najbliżsi, potrafią włożyć przysłowiową szpilę. Złe słowo od rodziny, która ma wspierać, a nie krytykować, boli najbardziej. Ale nie można pozwolić sobie wmówić, że jest się kimś złym, gorszym. Najwięcej do powiedzenia ma ten co nic nie robi.
OdpowiedzUsuńMyślę, że nie powinieneś się czuć się winny, bo robisz na co dzień to, co zapewne Twoi najbliżsi nie chcieliby robić. Wiem, że opieka nad starszym człowiekiem to niełatwe zadanie, a każdemu należy się chwila tylko dla siebie.
Powodzenia życzę, wytrwałości i nie słuchania tego co mówią inni.
Najbardziej boli nie zmęczenie ani sama odpowiedzialność, tylko słowa wypowiadane przez tych, od których człowiek spodziewałby się wsparcia. Krytyka ze strony rodziny zostaje w głowie na długo i potrafi podkopać nawet największą determinację.
UsuńJest w tym też dużo smutnej prawdy o ocenianiu z bezpiecznej odległości. Najłatwiej mówić, jak coś „powinno” wyglądać, kiedy nie trzeba wstawać w nocy, organizować wizyt, znosić huśtawek nastroju i rezygnować z własnych planów. Ci, którzy są najgłośniejsi, często nie ponoszą żadnego ciężaru.
Łatwo i lekko jest oceniać z daleka, i niestety nie jest to nic z czym większość z nas w życiu się nie styka. Sama mam takie doświadczenia i mniemam, że większość czytających Twojego bloga, i komentujących również przykre doświadczenia z niesłuszym ocenianiem i krytyką ma lub niestety mieć będzie.
UsuńGrunt to nie dać sobie wejść na głową i puszczać krytykę mimo uszu, choć mam świadomość, że nie jest to takie łatwe.
Bardzo smutno mi się zrobiło po przeczytaniu tego co napisałeś...
OdpowiedzUsuńMyślę sobie, że właśnie rodzina, która powinna wspierać, nawet spróbować pomóc by odciążyć Ciebie chociaż trochę to ona wbija najostrzejsze ostrza. Nie wiem czemu to ma służyć, ale wiem, że nie możesz się poddać. Masz przecież swoje życie, w którym Ty musisz być na pierwszym miejscu, co nie oznacza że zaniedbasz opiekę nad Babcią.
Trzymaj się, nie warto słuchać opinii innych o Tobie, bo to Ty sam wiesz, ile z siebie dajesz. Masz prawo do chwili wytchnienia i układania życia po swojemu.
Smutek nie bierze się z samej sytuacji opieki, tylko z tego, jak bardzo potrafi ona odsłonić pęknięcia w relacjach rodzinnych. Najbardziej przytłacza moment, w którym wsparcia oczekuje się od najbliższych, a w zamian pojawiają się pretensje, chłód albo milczenie. To boli bardziej niż zmęczenie czy brak snu. Smutne jest to, że troska o siebie bywa odbierana jako egoizm, choć w rzeczywistości bez niej nie da się długo dźwigać takiego ciężaru. Opiekun też ma prawo być człowiekiem — z potrzebą ciszy, oddechu i własnych decyzji. Że stawianie siebie na chwilę na pierwszym miejscu nie oznacza braku miłości czy zaniedbania. To nie jest artykuł o słabości, tylko o granicach, które każdy kiedyś odczuwa. I o tym, jak bardzo brakuje w takich sytuacjach zwykłej, ludzkiej solidarności.
UsuńBardzo Ci współczuję tego, przez co przechodzisz. Widać, ile robisz dla babci i jak dużo Cię to kosztuje. Masz prawo do zmęczenia, odpoczynku i własnego życia — to nie czyni Cię złym człowiekiem. Trzeba czasem stawiać granice i dbać o siebie. Jest to normalne i potrzebne, bo bez tego nikt nie da rady dźwigać takiego ciężaru. Nie jesteś sam i nie powinieneś z tym wszystkim zostawać sam
OdpowiedzUsuńTrzymaj się i nie poddawaj
Opieka nad bliską osobą potrafi zabrać więcej, niż ktokolwiek z boku jest w stanie zauważyć — energię, spokój, poczucie własnych granic.
UsuńNajsmutniejsze w tym wszystkim jest to, jak łatwo zmęczenie opiekuna bywa oceniane, a nie rozumiane. Jak szybko pojawia się etykieta „niewdzięczności”, kiedy ktoś próbuje zadbać o siebie. A przecież bez chwili odpoczynku, bez prawa do własnego życia, nie da się długofalowo pomagać nikomu. Dziękuję za słowa wsparcia
To niemal standard . Rodzina umywa ręce, ceduje wszelkie obowiązki opiekuńcze na "kozła ofiarnego" a na koniec w pełnym stanie powróci by wyrywać sobie z rąk ewentualny spadek oczywiście najchętniej z pominięciem tegoż "kozła ofiarnego". To najczęstszy scenariusz. Rozumiem Twój "krzyk rozpaczy" . Zwykle dobrzy ludzie popełniają ten sam błąd a mianowicie hołdują mylnemu przekonaniu, że za dawane dobro inni odpłacą im dobrem. Tymczasem egoistyczny świat ludzi często interpretuje czyjąś dobroć jako słabość tej osoby i zwyczajnie w sposób można rzec bezwzględny wykorzystuje ją do własnych celów. I tak stałeś się ofiarą manipulatorów, którymi w Twoim przypadku jest rodzina. Osoby te wykorzystują Twoją empatię i chęć pomocy babci do własnych celów, co doprowadziło u Ciebie do poczucia przeciążenia, frustracji, a nawet stanów depresyjnych. Będąc Ich ofiarą, zaczynasz tracić zaufanie i poczucie własnej wartości, zaniedbujesz własne potrzeby tkwiąc w tych toksycznych relacjach. Pora uzmysłowić sobie, że kluczem jest równowaga między pomaganiem a dbaniem o siebie, stawianie granic, krytyczne myślenie i rozpoznawanie technik manipulacji, nacisku jakim podlegasz czy roszczeniowości. Niestety często ofiarami są osoby empatyczne, ufne, które mają trudności z odmawianiem i stawianiem granic, co prowadzi do zaniedbywania siebie. Przemyśl to. Bo żeby pomagać innym trzeba najpierw umieć pomóc sobie. Pewnie dlatego w w samolocie matka musi najpierw założyć maskę tlenową sobie a dopiero później dziecku. Podsumowując . Absolutnie nie jesteś zły- nie wolno Ci nawet tak myśleć. Zaś to co robi Ci rodzina to już jest przemoc psychiczna. I najwyższy czas z tym skończyć. A to oznacza, że musisz szukać rozwiązania tego problemu.
OdpowiedzUsuńTo smutne, że bliscy, od których oczekujemy wsparcia, potrafią zamiast tego wywierać presję, manipulować i odbierać poczucie własnej wartości. Z jednej strony miłość i empatia popychają do pomagania, a z drugiej — brak granic i wykorzystanie tej dobroci prowadzą do przeciążenia, frustracji, a czasem wręcz do utraty siebie.
UsuńNajtrudniejsze jest chyba uświadomienie sobie, że nie wystarczy chcieć dobrze. Trzeba też umieć stawiać granice i dbać o siebie, nawet jeśli inni tego nie rozumieją. To nie egoizm — to warunek, by dalej móc pomagać. Smutne jest to, że wiele osób empatycznych uczy się tej lekcji dopiero wtedy, gdy dojdzie do granicy wytrzymałości.
Cześć Andrzej!
OdpowiedzUsuńNiezbyt dobra sytuacja, która może doprowadzić do skraju nawet zdrowego i silnego człowieka. Trzeba myśleć także o sobie, a jeśli innym coś się nie podoba, to przecież sami mogą przyjechać i się opiekować?
Opieka nad bliską osobą to ogromne obciążenie, a kiedy do tego dochodzi brak zrozumienia czy wsparcia ze strony najbliższych, nawet najbardziej wytrwały człowiek może poczuć się wyczerpany i samotny. Smutne jest to, że często oczekuje się od jednej osoby, że „udźwignie wszystko”, a inni z boku mają tylko opinie i pretensje. Oczywiście, że mogą, ale nie chcą, bo po co? Przecież jestem ja.
UsuńDepresja jest mi nieobca, ale to temat na inny czas.
OdpowiedzUsuńDbanie o swój dobrostan nie jest żadnym występkiem, wręcz przeciwnie, jest koniecznością. W innym wypadku wszystko zakończy się katastrofą i nie będzie miał kto opiekować się babcią.
Cztery lata temu zmarł na raka mój tato. W czasie choroby nie chciał do siebie dopuścić nikogo innego, tylko mnie. Przeprowadziłam się zatem do rodziców. Byłam przy tacie dzień i noc, ale codziennie mama wyganiała mnie na parę godzin, gdy tato spał. Kazała mi się dotlenić, pojechać do domu, zobaczyć się z córką, pomiziać kotki, pobumelować. To było mądre, jak tak na to teraz patrzę. Chyba dzięki temu wyszłam z mojej misji bez uszczerbku. Tylko śmierć taty mnie załamała i bardzo długo nie wychodziłam z żałoby. W końcu jednak jestem, żyję, mam się dobrze, czego i Tobie z całego serca życzę.
Czytając Twój tekst, poczułem coś znajomego – tę cienką granicę między obowiązkiem a dbaniem o siebie. To smutne, że dopiero w takich momentach, kiedy towarzyszymy bliskim w cierpieniu, uświadamiamy sobie, jak kruche jest życie i jak łatwo zapomnieć o sobie w imię opieki nad innymi. Twoja opowieść o tacie i o tym, jak mama pilnowała, byś znalazła oddech, jest pełna mądrości, ale też tej subtelnej goryczy – bo strata nie znika, tylko staje się częścią nas. Dobrze, że udało Ci się z tego wyjść i odnaleźć równowagę; przypomina mi, że dbanie o siebie nie jest egoizmem, lecz warunkiem, by móc towarzyszyć innym w trudnych chwilach, bez całkowitego zatracenia. Właśnie blogowanie daje mi dużo siły i spokoju oraz Ty i moi czytelnicy za co wszystkim i Tobie bardzo dziękuję.
UsuńWitaj! Przeczytałam dokładnie i zrobiło mi się Ciebie żal. Bo masz faktycznie bardzo trudną i ciężką sytuację.
OdpowiedzUsuńNie wiem co mam Ci napisać żeby Cię pocieszyć. Może więc tylko przytulę Cię serdecznie .... wirtualnie.
Dziękuję za ten głos. Czuć w nim uważność i zwykłą ludzką obecność, a czasem właśnie tego najbardziej brakuje. W trudnych sytuacjach nie zawsze potrzebne są gotowe rady czy wielkie słowa — wystarczy świadomość, że ktoś naprawdę przeczytał i spróbował zrozumieć. Taki prosty, szczery gest potrafi dać więcej wsparcia niż długie komentarze.
UsuńOpieka nad bliskimi, w dodatku chorymi czy niedołężnymi, to temat bolesny, czasami nawet tabu, bo pomocy znikąd, część rodziny umywa ręce. a dla młodego człowieka, który ma wiele jeszcze przed sobą to wielkie obciążenie.
OdpowiedzUsuńJedyna rada, to zwrócić się o pomoc wytchnieniową, są podobno takie instytucje czy wolontariusze, ale nie poznałam bliżej problemu.
To bardzo trafna obserwacja. O tym rzeczywiście mówi się mało, bo łatwo wtedy usłyszeć ocenę zamiast realnego zrozumienia.
UsuńMasz rację, że dla młodego człowieka to szczególnie trudne — życie dopiero się zaczyna, a już trzeba brać na siebie role, na które nikt tak naprawdę nie jest przygotowany. Pomoc wytchnieniowa to temat, o którym warto mówić głośniej, bo nawet krótkie odciążenie może zrobić ogromną różnicę. Dobrze, że ten problem wybrzmiewa, nawet jeśli nie każdy zna rozwiązania — samo nazwanie go jest już ważnym krokiem.
Nike nie może wymagać od Ciebie poświęcenia, czy pracy ponad pewien stan który Ty sam akceptujesz. Fundamentalną sprawą jest także Twój komfort i dobry stan życia.
OdpowiedzUsuńCzęsto zapomina się, że żadna praca ani żadna instytucja nie ma prawa oczekiwać od człowieka ciągłego poświęcania siebie kosztem zdrowia czy życia prywatnego. Granice nie są oznaką słabości, tylko świadomości własnych potrzeb i możliwości. Komfort, równowaga i zwykłe poczucie, że życie nie sprowadza się wyłącznie do obowiązków, są fundamentem, bez którego wcześniej czy później wszystko się sypie. Dobrze, że to zostało nazwane wprost.
UsuńOczywiście nie jesteś zły. Samo to, że opiekujesz się seniorką rodu, świadczy o Tobie bardzo dobrze. Według mnie powinieneś poprosić o pomoc. Chroniczne zmęczenie prowadzi do spadku motywacji i przez to pojawia się podły nastrój. Jak pomagać innej osobie, jeśli sam jesteś wyczerpany?
OdpowiedzUsuńDbaj również o siebie. Pozdrawiam.
Opieka nad bliską, starszą osobą to ogromna odpowiedzialność i już sam fakt, że ktoś się jej podejmuje, mówi wiele o jego podejściu do innych ludzi. Jednocześnie łatwo w tym wszystkim zapomnieć o sobie, a długotrwałe zmęczenie potrafi po cichu odebrać siły i sens nawet najlepszym intencjom.
UsuńProszenie o pomoc nie jest porażką, tylko oznaką dojrzałości i świadomości własnych granic. Bo rzeczywiście — trudno dawać wsparcie, gdy samemu jest się na granicy wyczerpania. Dbanie o siebie nie stoi w sprzeczności z troską o innych, wręcz przeciwnie. Pozdrawiam.
Byłam w podobnej sytuacji. Dopiero terapia na dziennym oddziale psychiatrycznym uświadomiła mi, jak bardzo jestem uwikłana w parentyfikację. Przeszłam długą drogę i musiałam walczyć o prawo do własnego życia - ale je mam. I jak to nawijał Szpaku, miałam konflikty z każdym, bo przestałam dawać sobie pluć do kaszy.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, też opiekowałam się babcią, a potem pomagałam mamie w opiece. Póki babcia chodziła, było w miarę ok. Ale potem patrzenie przez trzy miesiące, jak babcia umiera bardzo obciążyło moją psychikę. Jest z dziadkiem, który zmarł 32 lata wcześniej i kiedyś się znowu zobaczymy.
Parentyfikacja potrafi wciągnąć człowieka tak głęboko, że dopiero z perspektywy terapii widać, ile rzeczy brało się na siebie „automatycznie”, kosztem własnego życia. To, że zawalczyłaś o swoje granice, to nie bunt ani egoizm, tylko konieczność, jeśli człowiek chce w ogóle dalej normalnie funkcjonować.
UsuńOpieka nad bliskimi, zwłaszcza patrzenie na ich powolne odchodzenie, zostawia ślad, nawet jeśli przez długi czas udajemy, że „dajemy radę”. Trudno się z tego otrząsnąć i mało kto zdaje sobie sprawę, jak bardzo to obciąża psychikę. Dobrze, że o tym piszesz wprost, bez lukrowania i bez dramatyzowania – takie doświadczenia nie potrzebują wielkich słów, wystarczy spokojna szczerość. A wiara, że oni są już razem i że jeszcze kiedyś się spotkacie, brzmi jak coś, co naprawdę pomaga unieść to wszystko i iść dalej.
No tak, trudna sytuacja, nie zazdroszczę.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że podjąłeś decyzję: "Ja dziś wybieram siebie. Właśnie teraz."
Wiadomo, rodzinie wygodniej, jak może Cię trzymać w roli opiekuna.
Nie wiem, na jakich warunkach ten cały schemat rodzinny u Ciebie działa.
Ale znasz mnie. Mnie interesuje praktyczne wsparcie i zmiany.
Dlatego pytania: co robisz, żeby znaleźć energię na wprowadzanie zmian, poprawę swojego statusu w tej sytuacji?
Korzystasz z jakichś grup wsparcia? Pracujesz nad sobą w jakiś sposób, żeby móc lepiej kontrolować sytuację, wyjść z niektórych schematów myślowych?
Masz jakąś zewnętrzną ocenę sytuacji (na przykład przez psychologa)?
Tak jak Lou Fontaine pisze: często to walka o swoje.
Ja też prowadzę tego typu walkę, choć na małą skalę. Kiedyś nie zdawałem sobie z tego sprawy, bo nie są to proste sprawy.
Ja mam taki sposób myślenia, takie podejście, więc tak się pytam, znasz to z mojego bloga.
Powodzenia na nowej drodze! :)
Z mojego doświadczenia wynika, że w takich sytuacjach kluczowe jest znalezienie własnych rytuałów i sposobów na ładowanie „wewnętrznych baterii” — to mogą być drobne rzeczy, które dają poczucie kontroli i porządku, a czasem wystarczy tylko rozmowa z kimś neutralnym, kto pozwoli spojrzeć na sytuację z dystansu. Ważne też, by nie zaniżać własnych oczekiwań i nie spalać się na rzecz innych, bo w długiej perspektywie to niczego nie zmienia. Trzymaj kciuki, żeby ta decyzja przyniosła mi spokój i poczucie, że to faktycznie moja droga, a nie tylko obowiązek, czy schemat narzucony przez innych. Znajdowanie energii na wprowadzanie zmian wcale nie jest proste i różnie to wygląda w zależności od dnia. Dla mnie ważne jest, żeby codziennie mieć małe momenty „na siebie” — nawet krótki spacer, poranna rutyna, czy coś, co daje poczucie kontroli i stabilności. To pomaga zebrać siły na większe decyzje i zmiany. Wsparcie z zewnątrz bywa kluczowe. Nie zawsze jest to grupa formalna, czasem wystarczą rozmowy z ludźmi spoza rodzinnego kręgu, którzy potrafią spojrzeć na sytuację obiektywnie. Psycholog lub ktoś doświadczony w podobnych sprawach daje też perspektywę, której w środku układu często brakuje. Praca nad sobą, nad schematami myślowymi i reakcjami, pomaga zachować dystans i nie wpaść w powtarzające się wzorce. Nie jest to szybkie ani łatwe, ale z czasem daje większą jasność i pozwala podejmować decyzje bardziej świadomie. Przy okazji, a na moje szczęście udało mi się dostać na terapię do dziennego oddziału psychiatrycznego, tak jak kiedyś zrobiła to Lou Fontaine.
UsuńPoruszający i dający do myślenia artykuł.
OdpowiedzUsuńDziękuję, taki miał być. Zostawia po sobie nie tyle emocje, co myśli, które długo nie chcą się ułożyć w jedno zdanie.
Usuń